Jak "kuzyn" przegrał licytację mieszkania

Czy licytacje wygrywa zawsze ten kto daje więcej? Przekonał się o tym mój "kuzyn".


O czym przeczytasz?

Licytacja mieszkania

Kupowanie i sprzedawanie nieruchomości kojarzy się z jakąś formą negocjacji. Jestem na to zawsze przygotowany. Dom, działka, lokal, cena, rundefinedżne charaktery i musi być rozbieżność pomiędzy tym, czego oczekuje sprzedający, a tym, co chce lub może zaakceptować kupujący. Zanim padnie sakramentalne undefinedtakundefined, ktundefinedre zaprowadzi klientundefinedw przed notarialny ołtarz, strony podejmują grę zwaną negocjacjami. Ludzie siadają przy stole i następuje czas społecznie akceptowalnego kłamstwa i ściemniania. Wielka gra pozorundefinedw i teatr ukrywania emocji. Poker. Jeden klient mundefinedwi, ile może zapłacić, a drugi udowadnia, że to zbyt mało. Tarcia trwają do czasu, kiedy strony zbliżą się i wzajemnie zaakceptują wspundefinedlnie warunki przyszłej transakcji. Zwykle im więcej emocji przed sprzedażą, tym spokojniej przy umowie. Happy end ma miejsce w kancelarii notarialnej. Co jednak, kiedy do takiej kancelarii przyjedzie jeszcze jeden klient zainteresowany zakupem?

Było to już dość dawno temu, ale szczegundefinedły pamiętam doskonale

Taka transakcja zdarza się raz na milion. Stare Miasto i jedyne w swoim rodzaju mieszkanie z widokiem, jakim może się poszczycić zaledwie kilka lokali w Warszawie. Stylowa kamieniczka, urokliwe wejście, słowem wymarzone mieszkanie inwestycyjne. Niestety pomimo wielu zalet dość długo nie było chętnego. Cena za 50m2 w owym czasie wynosiła 767 000 zł i była korygowana kilkukrotnie, gdyż z jakiegoś powodu rynek nie podzielał mojego entuzjazmu. Brak zainteresowania skłonił sprzedającą do odbycia trudnej dla mnie rozmowy. Chciała przed czasem zakończyć umowę na wyłączność. Zostały co prawda jeszcze trzy miesiące, ale klientka bardzo się niecierpliwiła i chciała zrezygnować ze sprzedaży.

Spotkaliśmy się w biurze. Rozmowa się nie układała. Rozmawialiśmy o jakichś sprawach zupełnie niezwiązanych z mieszkaniem. Czułem się dość dziwnie. Uniki i manewry trwały długo. W końcu zadałem pytanie wprost i (z ogromnym wysiłkiem) dowiedziałem się, że powodem proponowanego pomiędzy nami rozstania jest fakt, iż mieszkanie chce kupić kuzyn sprzedającej, ktundefinedry na stałe mieszka w Norwegii. (Niestety w Polsce prundefinedba dotarcia do właściciela i chęć ominięcia pośrednika i pozbawienia go wynagrodzenia jest w dużej mierze społecznie akceptowana. Podobnie jak ściemnianie w czasie negocjacji). Zrobiło się dość nieprzyjemnie. Niestety dla pani Konstancji ja takich rozmundefinedw odbyłem już kilka, a ona, choć znacznie ode mnie starsza, stawiała dopiero pierwsze kroki. Dokładnie wiedziałem, do czego zmierza taka dyskusja. Argumenty padały rundefinedżne. Mniej lub bardziej niedorzeczne, ale czarę goryczy przelał ten, że podczas podpisywania umowy pośrednictwa klientka nie wiedziała, co podpisuje i teraz jest niemiło zaskoczona. Może nawet bym jej wspundefinedłczuł, gdyby nie fakt, że pani Konstancja była z zawodu radcą prawnym. Nie wytrzymałem więc i powiedziałem: undefinedPani Konstancjo, litości! Obsługuje Pani międzynarodowe spundefinedłki prawa handlowego i nie wie, co Pani podpisywałaundefined? Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy i klientka dała spokundefinedj wymyślaniu kolejnych niedorzeczności. Ustaliłem, że chce sprzedać sama, a ja powinienem zrezygnować z wynagrodzenia, skoro kupuje jej kuzyn. Kończąc, przekazałem, że rozwiązanie umowy nie leży w zakresie moich kompetencji i taki proces musi zyskać akceptację szefa. Umundefinedwiłem więc klientkę z szefem na spotkanie w poniedziałek i chłodno się rozstaliśmy.

Pomiędzy piątkiem i poniedziałkiem są jednak jeszcze sobota i niedziela

kalendarz

W międzyczasie sprawy przybrały dziwny obrundefinedt. W niedzielę wieczorem dostałem sms z nieznajomego numeru z pytaniem o mieszkanie. Pisał do mnie inny pośrednik, ktundefinedry chciał umundefinedwić prezentacje dla swojej klientki na wtorek. Przekazałem mu, że może w poniedziałek stracę ofertę, ale on nalegał na umożliwienie prezentacji we wtorek i był pewien, że mieszkanie sprzeda.

W dniu spotkania pani Konstancji z moim szefem spundefinedźniłem się taktownie. Nie chciałem kolejny raz uczestniczyć w takiej rozmowie. Właściciel agencji uzgodnił, że rozwiążemy umowę polubownie, ale pod jednym wszelako warunkiem. Tym warunkiem była prezentacja wtorkowa dla klientki innego pośrednika. Pani Konstancja zgodziła się bez wahania. Moim zdaniem była przekonana, że ściemniamy tak jak ona i undefinedw klient, ktundefinedry pojawił się nagle jest fikcyjny tak samo jak jej kuzyn.

We wtorek wieczorem spotkaliśmy się w mieszkaniu. Klientka, ktundefinedrą reprezentował mundefinedj kolega pośrednik była starszą panią w słusznym wieku. Prezentowała się wyśmienicie i z klasą. Moją uwagę przykuwała niezwykła biżuteria. Nie znam się zanadto, ale kolczykundefinedw z takimi brylantami nigdy więcej nie widziałem. Wyobrażałem sobie, że jeden pozwoliłby sfinansować tę transakcję.

Pani Alicja weszła dystyngowanym krokiem do mieszkania. Przywitała się, spoglądając raz w prawo, raz w lewo. Niewiele było do oglądania, gdyż mieszkanie wymagało remontu generalnego i dosłownie po bardzo krundefinedtkiej chwili, kupująca spojrzała na sprzedającą i powiedziała: undefinedkupujęundefined!

Panią Konstancję zamiast radości, że oto jest klient, ktundefinedry nawet nie dyskutuje o cenie, ogarnął irracjonalny strach. Przerażenie w oczach. Propozycja spadła jak grom z jasnego nieba. W panice prawie wykrzyczała: undefinedale cena to teraz 770 000 złundefined. To jednak nie zrobiło wrażenia na kupującej. Pani Alicja powiedziała tak samo spokojnie jak poprzednio: undefinedOk. W takim razie kupuję za 770 000 złundefined!

Konstancja najwyraźniej szukała soli trzeźwiących w głowie, gdyż tak nagłego rozwoju wypadkundefinedw się nie spodziewała. Powiedziała, że undefinedna jutro potrzebuje 500 000 złundefined. Pani Alicja przytaknęła. Miała wszystkie środki z gotundefinedwce. (Oczywiście potocznie gotundefinedwka to przelew bankowy). Ale notariusz miał być umundefinedwiony następnego dnia! I wtedy włączyłem się ja, proponując organizację wizyty w kancelarii. Kolejne argumenty przeciw sprzedaży odpadały jeden po drugim. Emocje, ktundefinedre się ujawniły, przyprawiły Konstancję o zawrundefinedt głowy i podniesienie ciśnienia. Spąsowiała i nerwowo łapała powietrze. Obserwowałem to wydarzenie z wielką, chociaż ukrywaną satysfakcją i czekałem na rozwundefinedj wydarzeń.

Od rana rozdzwonił się mundefinedj telefon

Co 15 minut dzwonił do mnie mąż sprzedającej z innym oczekiwaniem ceny. Proponowane było 780, i 790, i 800 tysięcy zł, i rundefinedżne inne kwoty. Niestety podnoszenie ceny po ustaleniu warunkundefinedw transakcji to bardzo słaby pomysł i kompletnie niehandlowy. Do tego ja nie lubię przekazywać złych wiadomości. Mam przed oczami lekcję historii, na ktundefinedrej profesor mundefinedwił, co robiono w starożytności z takimi posłańcami. Zaproponowałem więc, że możemy warunki sprzedaży omundefinedwić w kancelarii. Czas biegł nieubłaganie i o 15:00 spotkaliśmy się wszyscy u notariusza.

Dojechał też do nas undefinedkuzynundefined zaproszony przez męża Konstancji i transakcja przeistoczyła się w licytację. Jakież to były emocje! Padały kolejne propozycje cenowe, ktundefinedre przebijała raz jedna, raz druga strona, a sytuację cały czas podgrzewał mąż sprzedającej. Podniesione głosy spowodowały, że notariusz w pewnym momencie powiedziała do mnie: undefinedJa wychodzę! Jeśli uda się panu ustalić, kto kupuje, to niech pan przyjdzie do mnie i przyniesie dowundefinedd. Wpiszemy jego dane do umowyundefined. To był jedyny raz, kiedy zasiadłem na miejscu dla notariusza i prowadziłem licytację w kancelarii. Starałem się jakoś nie stracić kontaktu z rzeczywistością, aby nie oszaleć.

Musiałem coś szybko wymyślić. Cokolwiek. Starałem się, jak mogłem i wpadłem na szatański pomysł. Postawiłem na trzy rzeczy:

  1. Sytuacja nie może przekroczyć granic przyzwoitości. Muszę utrzymać słownictwo obecnych na akceptowalnym poziomie. Krzyczeć mogą, ale nie mogą się obrażać.
  2. Jeśli sprzedająca zdecyduje się w końcu na jakąś propozycję, muszę szybko pozbyć się z kancelarii drugiego kupującego.
  3. Mundefinedj cel - sprzedać mieszkanie. Obojętnie komu, obojętnie za ile, ale dzisiaj!

Klienci przekrzykiwali się wzajemnie. Ja dyscyplinowałem ich, uderzając ręką w stundefinedł i to się nawet udawało. Siedziałem przecież na fotelu notariusza, a powagi dodawał mi orzeł z godła zawieszonego nad moją głową. Chyba patrzył na to przedstawienie z przerażeniem. Wydało się, że pani Alicja kupuje wymarzone mieszkanie dla cundefinedrki. Tak samo zresztą jak pan undefinedkuzynundefined, ktundefinedry wykrzykiwał, że sprzedał samolot, aby kupić to mieszkanie. W pewnym momencie emocje osiągnęły taki poziom, że pani Konstancja zaczęła nerwowo zażywać jakieś tabletki. Wiedziałem z poprzednich rozmundefinedw, ze wybiera się na operację serca. Pomyślałem, że mundefinedj cel numer 3 jest zagrożony. Musiałem reagować stanowczo i natychmiast. Wstałem, wziąłem pod rękę panią Konstancję i zamknąłem się z nią w kuchni, ignorując krzyki z korytarza. Krzyczał zarundefinedwno undefinedkuzynundefined, jak i mąż sprzedającej, ale nie wpuściłem ich do środka.

Podałem Konstancji szklankę zimnej wody i powiedziałem zdecydowanie i wprost: undefinedKoniec tej licytacji. Jest Pani u kresu sił. Może sprzedamy to mieszkanie jeszcze za 10 czy 20 000 zł więcej, ale może ta przygoda zakończyć się dla Pani na Powązkach (i mundefinedj cel nr 3 nie zostanie zrealizowany). Proszę zdecydować, komu Pani sprzedaje. Mamy cenę 855 000 zł, ktundefinedrą akceptują obydwaj kupujący. Kogo Pani wybiera? Sprzedajemy Pani Alicji, czy Panu undefinedkuzynowiundefined?

Konstancja potrzebowała chwili spokoju

chwila spokoju

W końcu przyznała mi rację i wskazała, że chciałaby sprzedać mieszkanie Pani Alicji.

Wyszedłem na korytarz i przekazując decyzję klientki powiedziałem: undefinedkupuje pani Alicja, a temu Panu już dziękujemyundefined. undefinedKuzynundefined stał oszołomiony i starając się złożyć wyższą ofertę, powiedział: undefinedprzecież kupuje ten, kto daje więcej!undefined. Odrzekłem, patrząc mu prosto w oczy: undefinedJest Pan w błędzie! Kupuje ten, komu chce sprzedać właścicielundefined. Oddałem dowundefinedd osobisty, ktundefinedry wcisnął mi w ręce przed wyjściem do kuchni i wykonałem cel numer 2. Wyprosiłem go z kancelarii, zamykając drzwi na zasuwę. Mąż sprzedającej był głęboko niepocieszony. Liczył na dalszy wzrost ceny, ale pani Konstancja wyraźnie poczuła ulgę, kiedy undefinedkuzynundefined wypadł z gry. Swoją drogą jeszcze sms-em podbił cenę o kolejne 20 000 zł. Nie miało to już wpływu na dalszy przebieg wydarzeń. Przystąpiliśmy do transakcji. Zrealizowałem cel numer 3!

Całe to wydarzenie było niezwykłe i trochę irracjonalne. Nawet Pani notariusz była pod wrażeniem tego, co się wydarzyło. Kuzyn z Norwegii okazał się znanym warszawskim biznesmenem, ktundefinedry z rodziną sprzedającej nie miał nic wspundefinedlnego. Ot, zobaczył moje ogłoszenie i dotarł bezpośrednio do sprzedającej. Na szczęście undefinedkarma wracaundefined i los go pokarał. Mieszkanie kupił ktoś inny. Ja z kolei zrealizowałem swundefinedj cel podstawowy i zyskałem serdecznego kolegę pośrednika, ktundefinedry po przejściu na emeryturę do dnia dzisiejszego poleca moje usługi swoim klientom.

Artykuły, które mogą Cię zainteresować

Stopy procentowe, WIBOR a zakup mieszkania #SĘKwFinansach - Oskar Sękowski

Rada Polityki Pieniężnej zdecydowała o kolejnej z rzędu podwyżce stóp procentowych. Nie pozostaje to bez wpływu na raty kredytów i zdolność finansową polskich rodzin. Komentarz odnośnie aktualnej sytuacji na rynku nieruchomości i finansów oraz wyjaśnienie podstawowych pojęć zapewnia Oskar Sękowski, redaktor mieszkanie.pl i analityk branżowy. Zapraszamy na 1 odc. nowej serii!